Tytułowy lisek ma dziś rolę pierwszoplanową. Na drugim planie koszulka, która kosztowała mnie sporo nerwów, potu i krwi ;)
Pewnie jeszcze długo, długo nie odważyłabym się zabrać za naszywanie aplikacji, gdyby nie pewna grupa na Facebooku ;) Lipcowe wyzwanie to właśnie aplikacje, jedna z dziewczyn przygotowała szablony (za co należą jej się wielkie podziękowania!) i nie pozostało nic innego jak siąść do maszyny.
Z kilku szablonów wybrałam właśnie liska - spodobał mi się najbardziej, a Michałek lubi zwierzątka, więc pomyślałam, że i jemu się spodoba. Ponieważ naszywałam po raz pierwszy aplikację, założyłam, że coś może nie wyjść. I postanowiłam uszyć koszulkę z materiału z odzysku, żeby w razie niepowodzenia nie było mi szkoda nowiutkiego materiału.
Samo naszywanie aplikacji okazało się być miłe i przyjemne. Lubie puzzle, a proces naszywania aplikacji trochę przypomina mi ich układanie. Z tą różnicą, że kawałki układanki trzeba przygotować samemu, a później je pozszywać.
Zdecydowanie byłoby jeszcze milej i jeszcze przyjemniej oraz łatwiej, gdybym zaopatrzyła się w flizelinę dwustronnie klejącą i stopkę do naszywania aplikacji. Niestety w gliwickich pasmanteriach te produkty są nieosiągalne, pozostaje mi zamówić przez internet, gdyż nie zamierzam poprzestać na tej jednej aplikacji!
Sam lisek na pewno nie jest idealny, choć efekt końcowy i tak przeszedł moje oczekiwania. Powiedzmy, że lisek jest dziki i ma za sobą nie jedną bójkę ;)
Jak już udało mi się naszyć liska, zabrałam się za zszywanie koszulki. Ponieważ recyklingowi poddałam za małe T-shirty Męża z nadrukami (t-shirty miały nadruki, nie Mąż ;)) musiałam pokombinować, żeby starczyło na bluzkę dla Synka.
Dlaczego koszulka kosztowała mnie sporo nerwów i krwi? Po pierwsze coś pomieszałam przy wycinaniu rękawów, zauważyłam to po zszyciu i musiałam pruć. Po drugie materiał na tył był bardziej rozciągliwy niż ten ten biały na resztę koszulki. Więc się trochę wkurzałam w czasie szycia, bo albo się coś za bardzo naciągało, albo rozjeżdżało..
A krew była wynikiem moich tępych szpilek, które w materiały wbijać się nie chcą, ale w palce to jak w masełko.
Po stębnowaniu wokół dekoltu okazało się, że maszyna (albo raczej ja, choć starałam się nie) naciągnęła lekko materiał z tyłu i się faluje. Na szczęście żelazko pomogło i nie widać tego.
Dól przeszywałam znów dwa razy, chociaż podwójna igła leży i czeka, aż się nad nią zlituję i spróbuję szyć ;)
Tak prezentuje się tył. Rękawy są dość nietypowe - z przodu zwykłe, a z tyłu raglanowe. W poprzednim numerze Ottobre dla dzieci był wykrój na taki t-shirt. Gazety akurat nie posiadam, ale znaleźć zdjęcie z gazety w internecie to nie problem, a z wykrojem kombinowałam sama ;)
Zdecydowanie byłoby jeszcze milej i jeszcze przyjemniej oraz łatwiej, gdybym zaopatrzyła się w flizelinę dwustronnie klejącą i stopkę do naszywania aplikacji. Niestety w gliwickich pasmanteriach te produkty są nieosiągalne, pozostaje mi zamówić przez internet, gdyż nie zamierzam poprzestać na tej jednej aplikacji!
Sam lisek na pewno nie jest idealny, choć efekt końcowy i tak przeszedł moje oczekiwania. Powiedzmy, że lisek jest dziki i ma za sobą nie jedną bójkę ;)
Jak już udało mi się naszyć liska, zabrałam się za zszywanie koszulki. Ponieważ recyklingowi poddałam za małe T-shirty Męża z nadrukami (t-shirty miały nadruki, nie Mąż ;)) musiałam pokombinować, żeby starczyło na bluzkę dla Synka.
Dlaczego koszulka kosztowała mnie sporo nerwów i krwi? Po pierwsze coś pomieszałam przy wycinaniu rękawów, zauważyłam to po zszyciu i musiałam pruć. Po drugie materiał na tył był bardziej rozciągliwy niż ten ten biały na resztę koszulki. Więc się trochę wkurzałam w czasie szycia, bo albo się coś za bardzo naciągało, albo rozjeżdżało..
A krew była wynikiem moich tępych szpilek, które w materiały wbijać się nie chcą, ale w palce to jak w masełko.
Po stębnowaniu wokół dekoltu okazało się, że maszyna (albo raczej ja, choć starałam się nie) naciągnęła lekko materiał z tyłu i się faluje. Na szczęście żelazko pomogło i nie widać tego.
Dól przeszywałam znów dwa razy, chociaż podwójna igła leży i czeka, aż się nad nią zlituję i spróbuję szyć ;)
Tak prezentuje się tył. Rękawy są dość nietypowe - z przodu zwykłe, a z tyłu raglanowe. W poprzednim numerze Ottobre dla dzieci był wykrój na taki t-shirt. Gazety akurat nie posiadam, ale znaleźć zdjęcie z gazety w internecie to nie problem, a z wykrojem kombinowałam sama ;)
Chciałabym uszyć jeszcze jedną koszulkę z liskiem, i pewnie uszyję, ale na pewno nie będzie ona z materiału z recyklingu ;) Zdecydowanie lepiej szyje mi się z nowych materiałów, może ze względu na mniejsze ograniczenia jego ilości.
Na dzisiaj tyle, dla tych, którzy dotrwali do końca: jutro natomiast na tapetę wrócą ananasy ;)
Szalejesz! Lisek jest świetny! My z Krzysiem mamy obsesję na punkcie lisków, więc trafiłaś w nasze gusta.
OdpowiedzUsuńLiski są fajne! My też je lubimy :)
UsuńLisek wyszedł uroczy! Wydaje mi się, że wybrałaś jeden z trudniejszych wzorów na początek, ale poradziłaś sobie super!! :) Ja za moją rakietę dalej nie mogę się zabrać ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję! Wzór raczej nie najprostszy, ale lubię wyzwania ;) Poza tym okazało się, że naszywanie aplikacji sprawia mi dużo frajdy, mam nadzieję, że jeszcze uda mi się jakieś ponaszywać ;)
OdpowiedzUsuń